Zimowe przesilenie i diety-cud

Nic ci się nie chce. Nie możesz spać, a jak w końcu padniesz o drugiej w nocy, śnią ci się statki kosmiczne, przeszczepy głowy (tak, ca...



Nic ci się nie chce.
Nie możesz spać, a jak w końcu padniesz o drugiej w nocy, śnią ci się statki kosmiczne, przeszczepy głowy (tak, całej głowy!), że klientom każesz się przebierać przy świeczkach, bo oświetlenie w sklepie nawaliło, że masz koszmarną wizytację z Majorki, a twojego kota porywa mafia.
Budzik dzwoniący o 9 rano szarga twoje nerwy i z pięknego, Disneyowskiego, roztańczonego poranka nici (może innym razem), a czuły dotyk narzeczonego działa jak iskra przy odkręconym gazie - następuje wybuch, a odłamki mniej lub bardziej boleśnie ranią właśnie tą najbliższą ci osobę.

Drażni cię absolutnie wszystko, począwszy od przechodniów rzucających śmieci na chodnik, poprzez pięć stopni mrozu i konieczność skrobania szyb w aucie, a skończywszy na krzywo ustawionych kapciach przy łóżku. A przy okazji, nie masz na nic siły. I najchętniej już o 10 poszłabyś znowu spać. Oczywiście, po pracy padasz na twarz i nic ci się nie chce, dlatego dzisiaj znowu nie masz gotowych posiłków i musisz zadowolić się fast foodem lub batonikiem. Razy pięć. I, rzecz jasna, wkurza cię, że wszystko to idzie w tyłek, brzuszek, uda i boczki. I że po tych batonikach wcale cię nie zemdliło. I że ta myśl nie daje ci spokoju, więc pochłaniasz kolejne batony, żeby sprawdzić, gdzie jest ta granica? Kiedy wreszcie organizm powie stop?!
Po mniej-więcej 10-12 Pierrotach stwierdzasz, że apetyt na słodkie rośnie wprost proporcjonalnie do ilości pożartych słodyczy i wściekasz się, że nikt nie docenia twojej pracy badawczej, za którą Nobel przecież ci się należy jak nic! I że to, co zjadłaś, jeszcze bardziej pójdzie w tyłek, uda, brzuch i boczki... No trudno, wrócisz do domu, narzeczony jeszcze raz oberwie słownie. A co! Niech nie myśli, że kobiety w życiu mają łatwo! No i z seksu nici. Kolejny raz w tym miesiącu. Zresztą, nawet lepiej, bo twoje libido śpi snem zimowym, udaje, że nie słyszy ewidentnych aluzji i niczego sobie nie robi z rozszerzających się źrenic. Chcą, niech się rozszerzają, co mu do tego?!

Skąd ja to znam...!

I co teraz, kiedy nie podoba ci się taka kolej rzeczy i chętnie z tym impasem byś skończyła?

1. Możesz pytać Wujka Gugla. Z tym, że zaraz ci przypisze ciąże, nieuleczalne choroby lub odeśle na fora internetowe (wiem, bo próbowałam takiej diagnostyki) - a tam niech niebiosa mają cię w swej opiece!

2. Możesz zastosować dietę - cud połączoną z całkowitą izolacją od produktów zawierających cukry złożone. Wszystko super, z tym, że nie polecam natychmiastowego odstawienia całego słodkiego, zwłaszcza, jeśli od lat herbatę słodzisz i nagle sobie nawet ten cukier odetniesz (nie słodzę, ale nagle odstawiłam całe spożywane dotąd słodkie. I już wiem, dlaczego cukier nazywają czasami narkotykiem...)

3. Możesz postawić na ruch. Odrobinę bardziej intensywny niż na trasie kuchnia-kanapa. Albo łyżka-usta.

I to jest jakby okej. Ale polecam najpierw:

a) zrobić badania krwi - przede wszystkim TSH - pomoże sprawdzić, czy za wzrost masy ciała odpowiada niedoczynność tarczycy, czy jednak po prostu Ptasie Mleczko;

b) suplementować witaminę D. To, że słońca zimą u nas mało, wie każdy. Natomiast nie każdy zdaje sobie sprawę, że żyjąc na naszej szerokości geograficznej jest go w roku i tak za mało i witamina D powinna być dostarczana do naszego organizmu codziennie. I nie mówię tylko o tabletkach - wszak witaminę D mamy w tłustych rybach i np. żółtkach jaj;

c) jeśli dieta, to proponuję ustalić sobie "rytm" posiłków. Czyli jeść ich minimum 5 dziennie, co trzy, a maksymalnie co cztery i pół godziny. Jak już mamy bazę, łatwiej zmienić nawyki żywieniowe na zdrowsze ;);

d) jeśli ruch - a to super opcja - nie polecam porywać się z motyką na słońce od razu i bić rekordy w brzuszkach, pompkach, czy przebiegniętych kilometrach. Zwłaszcza, jeśli jeszcze do niedawna o aktywności fizycznej więcej się czytało w Internecie, niż stosowało w codziennym życiu.

Nie jestem dietetykiem, nie jestem lekarzem, nie jestem trenerem personalnym. Jestem za to "koneserką" diet wszelakich, testerem dietetyków i mam cel jasny na ten rok: Schudnę 20 kilogramów i wypracuję zgrabną sylwetkę. I, powiem szczerze, żadna dieta-cud, żadne porady dietetyka, żadne intensywne treningi nie dały mi tyle, co witaminki, 5 posiłków dziennie i basen (na razie) dwa razy w tygodniu.

You Might Also Like

0 komentarze